Zamknij

Sochonostalgia Barbary Sobkowicz już w księgarni

12:35, 14.06.2018 M.F. Aktualizacja: 21:49, 22.06.2018
Skomentuj

Już jest. „Sochonostalgia” Barbary Sobkowicz, wieloletniej nauczycielki języka polskiego w naszym Chopinie, inicjatorki wielu imprez kulturalnych, właśnie została wydana. Jej premiera miała miejsce podczas niedzielnej odsłony Dni Sochaczewa. I na szczęście okazało się, że wielu mieszkańców jest zainteresowanych publikacją. Na szczęście, bo to oznacza, że ciekawi jesteśmy miasta, w którym żyjemy. Książka Barbary Sobkowicz bowiem zawiera wspomnienia z 70 lat życia w naszym mieście. Wspomnienia często unikalne, przywracające pamięci nieistniejące już miejsca, budynki i postaci…

 

O „Sochonostalgii” pisaliśmy już sporo przed jej premierą (zobacz TUTAJ). Dziś chcielibyśmy, na zachętę, przytoczyć jej fragment, pochodzący z rozdziału, w którym Barbara Sobkowicz wspomina dawne kawiarnie i cukiernie Sochaczewa:

Restauracja "Wicek"

Zupełnie inny od pozostałych lokali był usytuowany przy obecnej Narutowicza "Wicek", prywatna restauracja, której właścicielem był Wincenty Flisiak. Byłam tam tylko raz na obiedzie, a działo się to w I połowie lat 60. Przyjechały do mnie koleżanki z Warszawy, żeby pouczyć się w spokoju do jakiegoś egzaminu. Ponieważ nie chciało mi się gotować, zaprosiłam je do "Wicka" na obiad.

Dziewczyny były bardzo ciekawe tej restauracji, gdyż wcześniej skądś usłyszały, że lokal odwiedzany jest przez samego premiera Józefa Cyrankiewicza, a może i innych dygnitarzy PRL-u. Spodziewały się jakiegoś nadzwyczajnego pomieszczenia, tymczasem był to sporych rozmiarów pokój z równo poustawianymi typowymi w tamtym czasie stolikami przeznaczonymi dla czterech osób, nakrytymi obrusami. Po sali uwijali się odpowiednio ubrani kelnerzy. Nie wpadło nam wtedy do głowy, że może restauracja ma jeszcze jakieś dodatkowe pomieszczenie. Było więc rozczarowanie. Dopiero wiele lat później dowiedziałam się, że "Wicek" miał na zapleczu głównego budynku, w podwórzu, które stanowiło pewnego rodzaju patio, dwa nieduże gabinety o ciekawym wystroju wnętrz, obsługiwane przez dyskretnych kelnerów, dysponujące jadłospisem, którego nie powstydziłyby się najlepsze restauracje Warszawy czy Krakowa. Bo obok wyśmienitych ryb i wędlin pojawiały się i kawior, i kuropatwy, i czasami mały upieczony prosiaczek. Do tego serwowane były odpowiednio dobrane szlachetne trunki. Nic więc dziwnego, że taki sybaryta, jak nasz "wieczny premier" Józef Cyrankiewicz, upodobał sobie tę właśnie restaurację, bo to i blisko stolicy i drzwi do przybytku otwarte o każdej porze i dyskrecja zapewniona.

Podobno przyjeżdżali tu i inni władcy PRL-u. Na pewno jednak nie nasz siermiężny "Wiesław". I wszyscy interesujący się ówczesną polityką zastanawiali się, jak może przy boku takiego ascety jak Gomułka funkcjonować taki miłośnik życia, kobiet, dobrego jedzenia i picia, jak Cyrankiewicz. Nie na próżno jednak pana premiera określano mianem "najlepszego pływaka PRL-u". Jego inteligencja, a na pewno i pewien rodzaj sprytu, pozwoliły mu na dobre współistnienie i z Bierutem i z Gomułką. Świadczy o tym pewna anegdota związana z jednym z jego licznych pobytów w Łańsku, legendarnym miejscu wypoczynkowym władców Polski Ludowej. Otóż, któregoś wieczoru, siedząc już przy suto zastawionym stole, podczas kolacji otrzymał wiadomość, że za kilka minut pojawi się przy tymże stole I sekretarz PZPR - Władysław Gomułka, który właśnie z Warszawy jedzie do Łańska na kilkudniowy wypoczynek. Cyrankiewicz, nie tracąc głowy, wezwał kelnera, polecił sprzątnąć ze stołu wyśmienite wędliny i ryby, kawior, koniak, a na ich miejsce poprosił o mleko, chleb, ser i dżem. Przy takim skromnym posiłku zastał go Wiesław.

Cyrankiewicz był człowiekiem inteligentnym i niewątpliwie ze swoimi upodobaniami do wygodnego życia bardziej ludzkim, a odwiedzając "Wicka", tworzył pewną legendę tego lokalu. To też na pewno w jakiś sposób dowartościowywało i Sochaczew i sochaczewian.

Miał więc "Wicek" konsumenckie powodzenie. Szczególnie widać to było w tzw. dni targowe, czyli we wtorki i piątki. Na dobry obiad do lokalu, w którym gościł premier rządu, przychodzili ludzie nie tylko z miasta, ale i z okolicy. Szczególnie wtedy, kiedy udało się dobrze sprzedać prosiaka, krowę czy konia. Taki interes należało "oblać", a przy okazji czymś dobrym "zakąsić"…

Polecamy „Sochonostalgię” Barbary Sobkowicz. Obecnie jest do nabycia w księgarni na Reymonta.

(M.F.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%